Od Leśmiana do wiecznej Panny Młodej, czyli dyplomowy jubileusz Ewy Ziętek
Miała osiemnaście lat, gdy jej interpretacja "Urszuli Kochanowskiej" Bolesława Leśmiana – którą po dziś dzień uważa za "dziecinną" – zaintrygowała Aleksandra Bardiniego do tego stopnia, że bez zbędnej zwłoki zatelefonował on do Andrzeja Wajdy. Takim sposobem Ewa Ziętek trafiła do obsady legendarnego "Wesela", później zaś – do grona aktorskich autorytetów. Nim pojawiły się jednak kultowe dziś role, a zawodowe spełnienie wpisane zostało w codzienność, były studia, a wraz z nimi i dyplom, odebrany równo pięćdziesiąt lat temu. Do dni tych – i relacji, które z nich wyrosły – aktorka wróciła w "halo tu polsat". Wspomnienia nie były zaś jedyną niespodzianką.

Od uporu do legendy (ze skromnym udziałem Bardiniego). Historia Ewy Ziętek
"Trudności tylko mnie motywowały. Nikt specjalnie nie wierzył w to, że się dostanę, że zostanę aktorką. I byłam niezwykle uparta. Dlaczego? Nie potrafię tego powiedzieć", mówiła Ziętek, wspominając czasy, gdy teatr dopiero stawał się jej rzeczywistością.
Na egzaminie do szkoły teatralnej recytowała wspomniany tekst Leśmiana, choć, zgodnie z jej słowami, brzmiała wówczas "jak sześcioletnie dziecko". Aleksander Bardini, wybitny aktor i reżyser, a przy okazji jeden z członków komisji, miał jednak zgoła inne zdanie – poruszony interpretacją, miał zadzwonić do Andrzeja Wajdy, który w tym czasie kompletował obsadę do "Wesela".
"Widocznie bardzo mu się spodobało. [...] Tak musiało być", skomentowała sama zainteresowana, podkreślając, że nie wierzy w przypadki.
Z jednego spotkania wyniknęło zaś nie tylko to, że zagrała u Wajdy – ale i to, że wciąż, nawet po pięćdziesięciu latach, słyszy na ulicy: "O, Panna Młoda" (choć Daniela Olbrychskiego niewielu określa raczej mianem Pana Młodego).
"Myślę, że jeśli dożyję do dziewięćdziesiątki, to też to usłyszę", dodała aktorka.
Ewa Ziętek wróciła też pamięcią do czasu dyplomu w 1975 roku – nie była to bowiem formalność, lecz wyjątkowo istotny moment procesu twórczego. Przypomniane zdjęcie ze spektaklu "Krakowiacy i Górale" w reżyserii wspomnianego już Bardiniego, gościni skomentowała natomiast z niemal kronikarską precyzją.
"Jest [Joanna] Szczepkowska, dalej [Ewa] Szczecińska [znana później jako Ewa Oksza-Łapicka – przyp. red.], [Barbara] Winiarska, [Gabriela] Kownacka, [Ewa] Ziętek, [Sławomira] Łozińska, [Krystyna] Janda i [Tadeusz] Chudecki. To ukłony po. Śliczny dyplom", stwierdziła.
I choć od wspomnianych wydarzeń minęło już pół wieku, relacje ze szkoły przetrwały. Ewa Ziętek wspomniała, że w kluczowych momentach cały rok potrafił zebrać się w jednym miejscu – nie tyle z okazji premiery, ile potrzeby obecności.
"Gdy coś działo się z jednym z naszego roku, to cały rok się spotykał. Przy chorobach, ale i uroczystościach. Czasami obradował, co robić. To było i jest wspaniałe", dopowiedziała, nakreślając jednocześnie obraz pokolenia, które "naprawdę spierało się o sztukę".
Przyjaźnie, które nie potrzebują scenariusza
Choć minęło pięćdziesiąt lat, "rok" pozostaje dla Ziętek nie tyle mniej lub bardziej precyzyjnym określeniem czasu, ile wspólnotą – wciąż żywą, choć nierzadko milczącą. Kontakty międzyludzkie bez zawahania określa jednak jako "częstsze i głębsze niż dzisiaj". To właśnie z tej tkanki – z realnych, niewymuszonych spotkań – wyrosły relacje (także te zawarte dużo później), które trwają do dziś.
Jedną z nich jest wieloletnia znajomość z Magdaleną Stużyńską-Brauer, która wspominała artystkę w samych superlatywach.
"Za co kocham Ewę? Za całokształt, za to, jaka jest. Za to, że jest niezwykła i pełna sprzeczności. Te sprzeczności są chyba w niej najbardziej fascynujące. Za to, że ma dobre i czyste serce", mówiła.
W odpowiedzi Ziętek nie pozostała dłużna.
"Ona jest kochana. Ponieważ moja córka jest za granicą, to mówi, że Magda to taka moja druga córka, tylko w Polsce. Trochę może z zazdrością. Ale to było połączenie na tak wiele lat, że podobne rzadko się zdarza. Bardzo ją kocham", wyznała.
W tonie podobnym do Stużyńskiej o jubilatce opowiadał także Tadeusz Chudecki, przypisując jej wręcz... zdolności terapeutyczne.
"Gdy wyjeżdżałem z koleżankami w moje podróże po świecie, [...] Ewa była najwspanialszą członkinią tej grupy, ponieważ terapeutyzowała ją poprzez to, że pozwalała »drzeć z siebie łacha«. Z Ewy można się śmiać, ona to na siebie przyjmuje, co jest bardzo rzadkie w naszym zawodzie i to powoduje, że potem po powrocie z takich wakacji jesteśmy całkowicie uleczeni, pogodni, weseli i szczęśliwi", przekonywał.
"Bardzo wiele mu zawdzięczam", odparła ona, wracając myślami do wspólnych wyjazdów, dzięki którym zwiedziła “pół świata".
Rozmowę zwieńczyło pytanie – czego życzyć Ewie Ziętek?
"Dobrego patrzenia na świat. Może przyjmowania wszystkiego, co przychodzi z radością, bo nigdy nie wiemy, jak to się skończy. I zaufania do ludzi", skwitowała.
Nie wypada nam więc zakończyć inaczej, aniżeli tymi właśnie życzeniami. Niech się darzy.
Całą rozmowę z aktorką znaleźć można poniżej.