Król, który... zjadł za dużo? Łakoma historia żywota Michała Korybuta Wiśniowieckiego
Nie każdy władca zapisuje się w annałach dziejów decyzjami, które zmieniają losy świata. Niektórzy trafiają bowiem na karty historii przypadkiem – jako ofiary własnej przeciętności, zawdzięczając miejsce tamże jedynie arcybanalnej egzystencji. Jako taki jawi się między innymi Michał Korybut Wiśniowiecki – monarcha, o którym jeden z historyków pisał niegdyś: "Szkoda słów na jego bliższą charakterystykę". A jednak – te ostatecznie się znalazły, jest bowiem w opowieści o królu Michale "łakomy" szczegół, którego sława trwa po dziś dzień. Czy jedyny przedstawiciel Wiśniowieckich na polskim tronie w istocie przypłacił więc życiem... miłość do jedzenia? A może to li i jedynie potrzeba "przyprawienia" nijakości?

Syn swojego ojca i niechciany tron z przypadku
Michał Tomasz Wiśniowiecki herbu Korybut przyszedł na świat w roku 1640 jako syn księcia Jeremiego Wiśniowieckiego i Gryzeldy z Zamoyskich i niemal z marszu rozpoczął zmagania z legendarnym cieniem własnego ojca. Ten, już wówczas postrzegany jako uosobienie sarmackiego męstwa i lojalności wobec Rzeczypospolitej, w kolejnych latach umacniał jedynie swoją pozycję (wsławiając się między innymi heroizmem w trakcie powstania Chmielnickiego), pozostawiając po sobie nieprzekraczalny wzorzec, któremu przyszły król nie miał szans dorównać.
Michał, z natury łagodny i introwertyczny, nie posiadał ani wojennego temperamentu ojca, ani politycznej intuicji, która pozwalałaby mu odnaleźć się w bezwzględnym świecie szlacheckich intryg. Wychowany w duchu jezuickiej dyscypliny, biegle władał kilkoma językami, choć – jak po latach twierdził profesor Władysław Konopczyński – w żadnym z nich nie miał do powiedzenia nic ciekawego.
A jednak, gdy w roku 1669 tron Rzeczypospolitej po raz kolejny został opróżniony (tym razem po abdykacji Jana Kazimierza), szlachta, zmęczona cudzoziemskimi ambicjami i partykularnymi układami, rozpoczęła poszukiwania kandydata "swojskiego" – bez armii, protektorów i dalekosiężnych ambicji, które mogłyby zagrozić osławionej złotej wolności. Niebogaty i niedoświadczony książę Wiśniowiecki stał się tym samym wyborem "idealnie nijakim". Kandydat z próżni objął tym samym tron nie z własnej woli, lecz dlatego, że... nie przeszkadzał. Przynajmniej większości.
Marny koniec marnych rządów. Czy król Michał naprawdę umarł z przejedzenia?
Panowanie Wiśniowieckiego trwało zaledwie cztery lata, choć i to w oczach wielu okazało się okresem za długim. Wbrew nadziejom części szlachty Michał nie był bowiem ani milczącym figurantem, ani trybunem ludowym (w sarmackim wydaniu). Został za to królem bezbarwnym i mdłym do granic – biernym, spóźnionym i przerażonym konfliktem między malkontentami a regalistami. Nie miał ani zaplecza politycznego, ani woli działania, co bezlitośnie podsumował wspomniany już profesor Konopczyński.
"Wybrany wbrew własnej woli, jedynie ze względu na swą przeciętność i na pamięć ojca, Jeremiego, okazał się w purpurze monarszej zupełnym zerem, bezmyślnym samolubem, którego wyłączną troską było nie dać się zdetronizować", pisał.
W roku 1673, gdy konflikt z Imperium Osmańskim przybierał na sile, król, słaby już nie tylko z charakteru, co wyraźnie nadwątlony fizycznie, udał się na wschód, by objąć dowództwo. Pod Lwowem stan monarchy uległ jednak nagłemu pogorszeniu – nękały go uporczywe bóle brzucha, wysoka gorączka oraz dreszcze, które nie ustępowały mimo opieki królewskich medyków. Michał Korybut Wiśniowiecki dokonał żywota 10 listopada 1973 roku – mając zaledwie 33 lata. Przeprowadzona autopsja wykazała zaś, że bezpośrednią przyczyną śmierci młodego monarchy była perforacja wrzodu żołądka.
Być może na tym też zakończyłaby się historia jego jałowego panowania – gdyby nie późniejsza legenda. Wedle najpowszechniejszej z jej wersji (choć – co należy podkreślić – niepotwierdzonej w ówczesnych źródłach) Wiśniowiecki miał pewnego dnia otrzymać podarunek w postaci tysiąca pomarańczy, które to skonsumowane zostały niemal od razu. Co do jednej. Fikcja? W rzeczy samej. Historycy i historyczki są dziś zgodni – opowieść ta jest satyrą, która zaczęła funkcjonować już po śmierci Michała. W każdym podobnym przekazie jest jednak odrobina prawdy.
Król Wiśniowiecki rzeczywiście zmagał się z chronicznymi problemami zdrowotnymi – źródła wspominają o niestrawnościach, otyłości oraz szeroko rozumianych "słabościach ciała", które z czasem zamieniły się w trwałe osłabienie. Władca miał przy tym nie grzeszyć umiarkowaniem – tak w jedzeniu, jak i w piciu, a jego łakomstwo szybko odbiło się nie tylko na sylwetce czy zdrowiu, ale i na reputacji.
Nie, do końca Michała nie doprowadziła pomarańcza, ale ignorowanie sygnałów ostrzegawczych. Do wspomnianej perforacji doprowadziła wszak postępująca choroba, której nie sposób zrzucić na jeden obiad czy deser. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że w przypadku Wiśniowieckiego nie legenda przesadziła, ale... on sam. Ten, który miał władać krajem, nie zapanował bowiem nawet nad własnym apetytem.
Mimo to Wiśniowiecki nie był wyjątkiem – historia zna bowiem przynajmniej kilku władców, których pokonał nie miecz, lecz widelec. Władca Anglii Henryk I Beauclerc zmarł podobno po uczcie z minogami w roli głównej, Adolf Fryderyk ze Szwecji – po obfitym posiłku zakończonym czternastoma (!) semlor, a króla Franków Ludwika VI (nie bez przyczyny zwanego Grubym) do grobu wpędziła chorobliwa otyłość. Wszyscy oni – choć wyjątkowo różni – zapisali się w dzejach nie dzięki wielkim zwycięstwom (a przynajmniej – nie tylko dlatego), lecz przez nierówną walkę z własnym apetytem. Śmierć przy stole, choć pozornie błaha, potrafi zaś przetrwać w zbiorowej pamięci znacznie dłużej niż niejeden triumf w polu.
Zobacz też: