Jerzy dla jeży, a inni dla Jerzego. O ratowaniu czworonożnych powodzian
Kamil Olek
Wielka woda, która z destrukcyjną siłą przelewa się przez południową Polskę, niszczy wszystko, co spotyka na swojej drodze – nie tylko dobytek, ale i życia. Niestety, w wielu przypadkach dosłownie. W zadumie nad ludzką tragedią nie można zapominać jednak i o tych, którzy nie są w stanie poradzić sobie bez pomocy – o zwierzętach. Wśród wielu historii o czworonożnych powodzianach jest zaś i ta, bohaterami której stali się Jerzy Gara z Kłodzka oraz jego jeże. Bo liczy się każde, nawet najmniejsze życie.
Jerzy, jeże i pospolite ruszenie. Ratunek przyszedł w ostatniej chwili
Życie Jerzego Gary od blisko 20 lat kręci się wokół niewielkich, znanych wszystkim, kolczastych ssaków – zaczęło się od niewielkiej grupy, która miała być jedyna. Szybko okazało się jednak, że, początkowo w oczach znajomych, później zaś i innych, Jerzy stał się specjalistą. Od jeży właśnie. W Kłodzku prowadził zaś dla nich ośrodek rehabilitacji, w którym chwili nadejścia fali powodziowej przebywało około 30 osobników.
"Na początku poprzenosiłem te jeże z ogrodu. Potem, kiedy okazało się, że będzie gorzej, zacząłem przenosić na strych. Gdy jednak popatrzyłem na radar z chmurami i zobaczyłem, że te z największym opadem są pchane prosto w środek naszej kotliny, wiedziałem, że będzie powtórka z rozrywki [z powodzi w 1997 roku – przyp. red.]", powiedział Jerzy Gara w rozmowie z reporterką "halo tu polsat" Anią Rubaj.
Szybko okazało się jednak, że jeden wpis w mediach społecznościowych może zdziałać cuda. Tak jak w tym przypadku.
"Ten post napisałem trochę dramatyczny, bo sytuacja była dramatyczna. Odzew był momentalny. Po chwili zadzwonił pan – »Jak pan potrzebuje transportu dla tych jeży, to ja w Polanicy wsiadam w busa i za pół godziny jestem na miejscu i zawiozę te jeże tam, gdzie pan chce«", relacjonował.
Na szczęście, wszystkie zwierzaki udało się na czas wywieźć z Kłodzka, choć ich dotychczasowy dom został zniszczony. Jerzy i w tym przypadku liczy jednak na pomoc dobrych ludzi, która pomoże odbudować ośrodek. Wszystko wskazuje zaś na to, że uda się szybciej, niż można by przypuszczać.
Jeżowi powodzianie w Kruszynach. I nie tylko tam
Co stało się jednak z jeżami Jerzego? Na to pytanie odpowiedziała gościni Mileny Rostkowskiej – Agnieszka Kamińska-Włodarczyk z Fundacji "Dzika Lekcja" w Kruszynach. To właśnie tam trafiła bowiem część zwierzaków z kłodzkiego ośrodka rehabilitacji, podróżując przez pół kraju. Szczęśliwie jednak, prócz zrozumiałego stresu, dotarły na miejsce w dobrej kondycji.
"Brakuje miejsc do ratowania jeży i ośrodek w Kłodzku był bardzo ważnym punktem na mapie Polski. Praktycznie przestał istnieć, dlatego w pośpiechu jeże zostały ewakuowane do nas", przyznała, dodając jednocześnie, że niezwykle istotne jest dbanie o wszystkie tego typu ośrodki w kraju.
Przy okazji jeży nie sposób nie wspomnieć jednak i o innych zwierzakach, które żyją na terenie dotkniętym powodzią (i tych, do których fala dopiero dotrze). Niestety, nie wszystkim udało się przetrwać.
Zwierzęce losy podczas powodzi. Bo pomoc potrzebna jest wszystkim
Organizacje prozwierzęce od samego początku apelowały o podjęcie działań, które pomogłyby uchronić nie tylko psy czy koty, ale i zwierzęta gospodarskie. Wyjątkowo istotny okazuje się w tym przypadku czas – ewakuacja może bowiem zająć więcej czasu, aniżeli w przypadku ludzi.
Jeśli to okazuje się jednak niemożliwe – zwierzęta powinny zostać zabezpieczone na wyższych kondygnacjach, by maksymalnie zwiększyć szanse na przeżycie. Absolutnym minimum jest z kolei niepozostawianie czworonogów na uwięzi czy też w zamknięciu – w obliczu nadciągającej wielkiej wody jest to bowiem równoznaczne z ich śmiercią.
Ośrodki zajmujące się pomaganiem zwierzętom nieustannie apelują też o pomoc, zarówno tę finansową oraz materialną, jak i każdą inną. Nie zapominając o ludzkiej tragedii, warto więc dołożyć swoją pomocową cegiełkę także w przypadku "mniejszych braci". O powyższych zasadach należy zaś przypominać regularnie – wiele wskazuje bowiem na to, że zmiany klimatyczne nie raz dadzą nam się jeszcze we znaki.