"Ja nie piszę, tylko zarabiam". O spóźnionych marzeniach Tadeusza Dołęga-Mostowicza
Choć II Rzeczpospolita literatami i literatkami niejako stała, rozpoznawalność (a przez to i opłacalność) Tadeusza Dołęga-Mostowicza dane było osiągnąć ledwie garstce. Postacie stworzone przezeń nie tylko znalazły bowiem miejsce w narodowej wyobraźni, ale i - jeszcze za życia autora, nie wspominając nawet o czasach późniejszych - zyskały status figur niemal archetypicznych (wystarczy wspomnieć o Dyzmie, Wilczurze czy Murku). Mimo to krytyka przez lata poczytywała jego dzieła jako trafiające "do najmniej wybrednych gustów", łącząc ich popularność z prostotą języka - gdy wydawało się zaś, że nadchodzi moment przełomu, skończyła się nie tylko twórczość, ale i życie najbardziej poczytnego autora tamtych czasów (a okoliczności jego śmierci po dziś dzień pozostają spowite mgłą niespójnych domysłów).

Od kresowego dzieciństwa do dziennikarskiej kariery
Historia Tadeusza Dołęga-Mostowicza to biografia nie tyle pisarza, ile self-made mana - człowieka, który sam utorował sobie życiową drogę. Na świat przyszedł w Głębokiem na Witebszczyźnie (choć latami twierdził, że nastąpiło to w nieodległym Okuniewie) - 23 września 1900 roku (i w tym przypadku przez dekady za obowiązującą uznawano datę błędną - 10 sierpnia 1898 roku); nauki pobierał w Wilnie oraz w Kijowie, by w roku 1922 osiąść ostatecznie w Warszawie.
Do stolicy odrodzonej Polski trafił bez grosza przy duszy, za to ze świadomością, że rodzinny majątek Mostowiczów przepadł na mocy postanowień traktatu z Rygi (sam Tadeusz - jako ochotnik - brał zresztą udział w potyczkach, które doń doprowadziły). Początkowo zamieszkał w wieloosobowym, wynajmowanym mieszkaniu (doświadczenie to wykorzystał zaś później między innymi w powieści "Doktor Murek zredukowany" z roku 1936), by trafić następnie pod skrzydła rodziny i w taki też sposób otrzymać nie tylko dach nad głową, ale i pierwszą pracę - w powstałej niewiele wcześniej "Rzeczpospolitej".
Warszawa lat dwudziestych stała się tym samym dla Mostowicza (który niedługo później dołączył do swojego nazwiska rodowy herb - Dołęga) laboratorium awansu - od zecera, przez korektora, po reportera, aż wreszcie felietonistę, któremu nie po drodze było z sanacyjną rzeczywistością (co wzmogło się po roku 1926). Słowa okazały się zbyt cięte - 8 września 1927 roku wracającego do mieszkania przy Grójeckiej Tadeusza uprowadzili "nieznani sprawcy" (czemu towarzyszyć miały okrzyki zamykające się jednym w zdaniu - "nie będziesz tak pisał o Marszałku"), co zakończyło się dla niego trwałym uszczerbkiem na zdrowiu (motyw ten, wraz z odnalezieniem, Mostowicz wykorzystał później w "Znachorze"). Niedługo później zakończył się dlań okres felietonowy, jednak epizod ten wyznaczył początek nowej kariery - literackiej, masowej, a zarazem niebywale intratnej.
Literatura masowa i narodowe archetypy
Dołęga-Mostowicz debiutował jeszcze na łamach "Rzeczypospolitej", gdzie w roku 1925 opublikował "Sen pani Tuńci", a pierwszym "większym" utworem była "Ostatnia brygada", która ukazała się pięć lat później (w odcinkach, co było ówcześnie formą powszechną - na łamach warszawskiego "ABC" oraz katowickiej "Polonii"). Wielkim sukcesem stała się jednak dopiero "Kariera Nikodema Dyzmy", drukowana w roku 1931 roku (również w "ABC"), a wydana książkowo rok później. Powieść - historia prowincjonalnego urzędnika, który przypadkiem trafia na warszawskie salony i dzięki tupetowi oraz sprytowi wspina się po szczeblach kariery - była nie tylko satyrą, ale i bezlitosną diagnozą mechanizmów awansu w II Rzeczypospolitej. Dyzma natychmiast stał się figurą archetypiczną, symbolem hochsztaplera i karierowicza, postacią, którą rozpoznawano w codziennych rozmowach, a jego nazwisko weszło do języka potocznego jako synonim społecznego parweniusza.
Mostowicz pisał jednak dalej i coraz śmielej: "Prokurator Alicja Horn", "Doktor Murek zredukowany", "Trzecia płeć", "Złota maska" , a nade wszystko "Znachor" (i jego kontynuacja, czyli "Profesor Wilczur") ugruntowały jego pozycję. Historia wybitnego chirurga, który traci pamięć i staje się wiejskim znachorem, była melodramatem, a zarazem przypowieścią o etosie pozytywistycznym - o służbie, powołaniu, o prymacie dobra nad formalnym wykształceniem. Powieść wzruszała, dawała nadzieję, a dzięki filmowej adaptacji Michała Waszyńskiego z 1937 roku zdobyła popularność na niespotykaną skalę.
Nie bez znaczenia było wyczucie samego autora - pisał tak, by jego powieści same układały się w scenariusze filmowe. Do wybuchu wojny zekranizowano osiem jego książek, a na ekranie postaci Mostowicza odtwarzały największe gwiazdy polskiego kina, między innymi Jadwiga Smosarska, Aleksander Żabczyński, Nora Ney czy Adolf Dymsza.
Był przy tym nie tylko pisarzem, ale i menedżerem własnego talentu. Umiał negocjować kontrakty, sprzedawał prawa do tłumaczeń na niemiecki, czeski czy rosyjski, wydawał swoje powieści równocześnie w gazetach i w tanich broszurowych wydaniach, które docierały "pod strzechy"Jego zarobki - około 15 tysięcy złotych miesięcznie przy średniej krajowej wynoszącej złotych 350 (i pensji premiera oscylującej w okolicach 1850 złotych) - czyniły go najbogatszym autorem II RP. Jeździł dwunastocylindrowym buickiem, mieszkał w pałacyku w centrum Warszawy, ubierał się jak angielski dżentelmen i bywał na wyścigach. Krytyka traktowała go jednak z pogardą, nazywając jego książki "szmirą dla kucharek". On sam odpowiadał ironią: "Ja nie piszę, tylko zarabiam" - zdanie, które miało w sobie jednocześnie bon-mot i gorzką prawdę o pisarzu rozdwojonym między sukcesem komercyjnym a niespełnionym pragnieniem wielkiej literatury.
Spóźnione marzenie i tragiczny finał
W 1939 roku, po wydaniu "Pamiętnika pani Hanki", Dołęga-Mostowicz ukończył powieść o pierwszych Piastach - dzieło, które miało być jego wejściem do kanonu, przepustką do grona "prawdziwych" pisarzy. Maszynopis przepadł jednak w późniejszej zawierusze, a to, co miało być spełnieniem marzenia, stało się symbolem utraconej szansy - ostatnim gestem pisarza, który chciał udowodnić, że potrafi coś więcej niż wzruszać masy.
Życie Tadeusza Dołęga-Mostowicza zakończyło się jednak we wrześniu 1939 roku - w Kutach nad Czeremoszem. Jak? Wersji do dziś jest wiele. Według jednej z relacji, w chwili gdy ciężarówka, którą jechał po chleb dla oddziału, znalazła się na linii ognia, według innych decydował przypadek, jeszcze inne historie traktowały zaś między innymi o... butach, których oddania odmówił. Miał zaledwie 41 lat. Ironia losu była okrutna: oto pisarz, który przez całe życie pragnął wejść do kanonu, w chwili śmierci miał przed sobą nie tylko Polskę, ale i świat - mniej więcej w tym samym momencie Hollywood miała zacząć interesować się prawami do ekranizacji jego powieści.
Dołęga-Mostowicz pozostawił po sobie jednak spuściznę, która przetrwała dekady - powieści wciąż wznawiane, postacie przenoszone na ekran w kolejnych pokoleniach, archetypy tak silne, że weszły do języka i zbiorowej świadomości. Nikodem Dyzma stał się figurą ponadczasową, Wilczur - uosobieniem etosu, Murek - symbolem inteligenta przegranego. Krytyka literacka przez lata nie chciała go uznać, lecz historia zweryfikowała te sądy - dziś jego powieści są czytane jako dokument epoki, satyra i melodramat splecione w jedno.
W ironicznej deklaracji "Ja nie piszę, tylko zarabiam" kryje się zarówno bon-mot bon vivanta, jak i gorycz człowieka, który wiedział, że na prawdziwe spełnienie nie starczy mu czasu. Dlatego jego los rezonuje do dziś: jest opowieścią o triumfie i klęsce, o literaturze masowej, która stała się diagnozą społeczną, o bogactwie, które nie zdołało zagłuszyć niespełnienia, i o śmierci, która wciąż otoczona jest mgłą domysłów.