Gdy prawda miesza się z fikcją w filmowym hicie. O prawdziwej historii miłosnej na Titanicu, jednej bohaterce i prababci polskiej piosenkarki
Takich filmów zrobiono naprawdę niewiele. Z takim budżetem i z tak tytaniczną, nomen omen, pracą włożoną w przygotowanie nawet najmniejszych szczegółów i z takim ładunkiem emocjonalnym. Aż trudno uwierzyć, że główni bohaterowie i ich historia, będąca jedną z najbardziej romantycznych i tragicznych w całej popkulturze, nigdy nie istnieli. W "Titanicu" jest więcej fikcji, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ale są też historie prawdziwe, może nawet piękniejsze, od romansu Rose i Jacka. Jest też prawdziwa bohaterka, której udało się przeżyć i Polka, przodkini sławnej piosenkarki, o której film nie wspomina, ale gdyby mógł, z pewnością byłby jeszcze ciekawszy.

Film "Titanic" w reżyserii Jamesa Camerona zdobył 11 nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej, w tym tę za najlepszy film. Zajmuje czwarte miejsce na liście najbardziej kasowych produkcji w historii i jako pierwszy przebił barierę miliarda dolarów (dzisiaj przychody sięgają już 2 miliardów). Obraz opowiada prawdziwą historię, ale nie można go nazwać historycznym. Wierność oddania detali wystroju statku, które powstawały na podstawie zdjęć zrobionych w jego wraku, sprawia jednak, że chcemy w ten film wierzyć. Kto tak naprawdę podróżował sławnym liniowcem?
Rose i Jack nigdy się nie zakochali, chociaż J. Dawson był na pokładzie
Historia biednego chłopaka z wielkimi marzeniami i bogatej dziewczyny duszącej się w konwenansach, którzy spotykają się na statku, zakochują wbrew całemu światu, a potem on poświęca swoje życie (chociaż na pewno zmieściłby się na tych słynnych drzwiach), żeby ona mogła żyć, to jedna z najpiękniejszych i najbardziej tragicznych, które mogliśmy zobaczyć na ekranie. A skoro "Titanic" jest oparty na historycznych wydarzeniach, wielu widzów nawet dzisiaj, po 28 latach od premiery światowej i 27 od pierwszej emisji filmu w polskich kinach, jest przekonanych, że Rose De-Witt Bukater i Jack Dawson naprawdę istnieli.
Na pokładzie Titanica rzeczywiście był J. Dawson, a gdy informacja o jego nazwisku na liście pasażerów ujrzała światło dzienne, fani filmu masowo odwiedzali jego grób i zostawiali na nim kwiaty, znicze i zdjęcia z filmu. Ów pasażer statku, gdyby mógł, pewnie bardzo by się zdziwił tymi wyrazami hołdu. Bo nie nazywał się Jack, tylko Joseph i nie romansował z żadną przedstawicielką wyższych sfer, tylko był pracownikiem obsługi statku.

A nawet gdyby w trzeciej klasie podróżujących był jakiś Jack, co nie jest wykluczone, biorąc pod uwagę, że na Titanicu płynęło ponad 2 tys. osób, to nie miał najmniejszych szans, nie tylko zakochać się, ale nawet spotkać z kimkolwiek z wyższych sfer. Historycznie, przynajmniej w teorii, chodziło o to, aby emigranci pochodzący z całego świata i stanowiący większość pasażerów trzeciej klasy, nie roznosili chorób zakaźnych. Segregacji pasażerów bardzo dokładnie przestrzegano i, niestety, nawet największa miłość nie byłaby pretekstem do złamania zasad. Co innego katastrofa.
To nieprawda, że pasażerowie trzeciej klasy zostali zamknięci na dolnym pokładzie, a tym samym skazani na śmierć, podczas ewakuacji z Titanica. Wątek pojawił się w scenariuszu, aby zagrać na naszych emocjach. W rzeczywistości segregacja klasowa wcale nie równała się dyskryminacji.
To, że Jack i Rose nie tylko nie mogli się zakochać, ale też w ogóle nie istnieli, nie znaczy jednak, że w "Titanicu" nie ma innej, prawdziwej i chwytającej za serce historii miłosnej.
Prawdziwa historia miłosna w "Titanicu". Ta para istniała naprawdę
W historii o katastrofie, która pochłonęła tyle istnień, nie brakuje scen wyciskających łzy. Ale jest jedna, która szczególnie wzrusza. Gdy będziemy oglądać "Titanica" po raz kolejny, (a okazja nadarzy się już dzisiaj o 19:55 w Polsacie) wiedząc, że wydarzyła się naprawdę, z pewnością wzruszymy się jeszcze bardziej.
Mowa tutaj o scenie, w której widzimy dwoje starszych ludzi, trzymających się w ramionach w łóżku i czekających na nieuniknione. Małżeństwo pokazane w filmie, wiedząc, że nie ma większych szans na uratowanie życia, postanawia pozostać ze sobą do końca. Ci ludzie istnieli naprawdę, nazywali się Ida i Isidor Strauss, siłę ich miłości potwierdzają historyczne dowody, a reżyserska wizja nieco ją zmieniła.
Państwo Strauss byli współwłaścicielami domu handlowego Macy's, w Stanach Zjednoczonych. Jako bardzo zamożni pasażerowie na Titanicu podróżowali pierwszą, a nie trzecią klasą, jak to pokazano w filmie. Byli małżeństwem z czterdziestoletnim stażem, a statkiem wracali z wakacji w Europie. Status społeczny dawał im też większe szanse na ratunek - bogaci wchodzili do szalup jako pierwsi. Ale Straussowie nie skorzystali ze swojego przywileju.
Isidor ustąpił swoje miejsce kobiecie z dzieckiem, a Ida nie chciała ratować się bez męża. Chociaż przekonywał ją aby wsiadła do łódki, stanowczo odmówiła. W końcu miejsce pani Strauss zajęła jej pokojówka. Małżeństwo widziano po raz ostatni, gdy tulili się do siebie na pokładzie statku.
Państwo Strauss jawią się w historii nie tylko jako oddana sobie para, ale także bohaterowie, którzy poświęcili własne życie, aby dać szansę innym. Takich bohaterów musiało być na statku więcej, a historia jednej z nich, znów prawdziwa, pojawiła się także w hitowym filmie. I także nieco zmieniona.
Niezatapialna Molly Brown, czyli prawdziwa bohaterka w filmie "Titanic"
W wielu filmach, chociaż największy splendor zyskują ci, którzy grali pierwszoplanowe role, pojawiają tacy bohaterzy drugiego planu, których nie da się zapomnieć. Dokładnie tak było z postacią Molly Brown, w którą w "Titanicu" wcieliła się Kathy Bates. Historia Molly jest tak niesamowita, że w 1960 r. stała się inspiracją dla książki, książka została przełożona na musical, a grająca ją tam Debbie Reynolds otrzymała nominację do Oscara. Kim był niezatapialna Molly Brown?
W filmie Jamesa Camerona Molly Brown pożycza Jackowi smoking syna, aby chłopak mógł pójść na przyjęcie i spotkać się na nim z Rose. Jak już wiemy, Jack nie istniał, ale gdyby był na statku, gest pomocy byłby bardzo w stylu Molly. Smaczku dodaje też fakt, że Kathy Bates jest uderzająco podobna do historycznej bohaterki.

Molly, czyli Margaret Brown należała do elity mieszkańców Kolorado i była jedną z prekursorek feminizmu walczącą o prawa kobiet. W 1912 roku, gdy Titanic szykował się do swojego pierwszego, a zarazem ostatniego rejsu, była w Paryżu u swojej córki. Dowiedziała się wówczas, że jej wnuk, mieszkający w USA, ciężko zachorował. Właśnie dlatego zdecydowała się wsiąść na pokład statku.
Jej postać została zapamiętana przez ocalałych, ponieważ odznaczała się niesamowitym spokojem i pomagała ludziom w ewakuacji. Zdaniem niektórych, to dzięki niej udało się zapanować nad spanikowanym tłumem. W ogóle nie troszczyła się o własne bezpieczeństwo i została zmuszona do zajęcia miejsca w szalupie nr. 6. A gdy już na niej się znalazła, błagała członka załogi o to, aby wrócili i uratowali tych, którzy byli już w wodzie. Świadkowie twierdzą, że nawet mu groziła, jeżeli nie spróbuje wyłowić chociaż jednego rozbitka.
Na ratunek ocalałym przypłynął statek o nazwie Carpathia. Gdy Molly weszła na jego pokład, nie zamierzała odpoczywać. Zorganizowała grupę, która miała opiekować się pasażerami niższych klas, będącymi w najgorszej sytuacji. I jeszcze zanim statek dopłynął do Nowego Jorku, zebrała 10 tys. dolarów dla rozbitków. Już na lądzie zajmowała się pogrzebami ofiar i wręczyła medale obsłudze statku ratunkowego.
Heroizm Molly Brown był tak znany, że zaczął obrastać w legendy nie mające wiele wspólnego z prawdą, ale nie odbierajmy jej tego splendoru, bo świetnie go wykorzystała promując działalność humanitarną. I chociaż bardzo chciała, nie mogła zeznawać jako świadek w procesach, które odbywały się po katastrofie Titanica, bo była kobietą.
Kobiet na najbardziej znanym statku świata były setki, Polek ledwie garstka, a rozszyfrowanie ich tożsamości sprawiło nie lada trudność. Tym bardziej zadziwia fakt, że jedną z pasażerek Titanica była prababcia znanej polskiej piosenkarki.
Na Titanicu zginęła prababcia Anny Marii Jopek. Po co płynęła do Ameryki?
Kobiety, które podróżowały Titaniciem, znalazły się na jego pokładzie z różnych powodów. Pani Strauss wracała z wakacji, Molly Brown płynęła do chorego wnuka, a dziesiątki innych ruszały w rejs na poszukiwanie lepszego życia. Prababci Anny Marii Jopek, prawdopodobnie, przyświecał właśnie ten cel.
Kilka lat temu Anna Maria Jopek w rozmowie z Agencją WBF opowiadała o losach swojej rodziny od strony ojca. Historia jej pradziadków przez wiele lat tonęła w mroku dziejów. Piosenkarka wiedziała, że dziadka wychowywali obcy ludzie. W wywiadzie mówiła, że pradziadkowie planowali wyjechać do Kanady, a swojego syna oddali pod opiekę Polaków mieszkających pod Lwowem.

Nie wiadomo, czy pradziadek Anny Marii Jopek dotarł do Ameryki Północnej. Wiadomo, za to że jej prababcia przynajmniej próbowała i niestety ta próba kosztowała ją życie, bo przodkini piosenkarki utonęła w katastrofie Titanica.
O Polakach płynących Titanciem pisał najpierw badacz Stanisław Łempicki, a potem na łamach "Dziennika Łódzkiego" Ryszard Paradowski. Dziś już wiemy, że w feralnym rejsie wzięło udział przynajmniej kilkudziesięciu naszych rodaków. Prawdopodobnie podróżowali w najniższej klasie i prawdopodobnie żaden z nikt nie przeżył. Paradowski wśród Polaków znalazł także prababcię Anny Marii Jopek (chociaż to nie od niego piosenkarka dowiedziała się o losach swojej przodkini - jej dziadek dostał tę informację od Czerwonego Krzyża) i pisał, że miała być lekarką, a swojego syna wcale nie zamierzała porzucać. Zdaniem autora płynęła do Ameryki, by spotkać się ze swoim ukochanym, prawdopodobnie jej celem była Alaska, a po urządzeniu się na miejscu chciała wrócić po swojego syna.
Jak było naprawdę? Czy prababcia Anny Marii Jopek była na Titanicu sama? Czy płynęła po lepsze życie dla siebie i syna, czy tylko dla siebie? Tego już nigdy się nie dowiemy. A historii, takich jak ta, we wraku statku kryje się jeszcze więcej. Włączając dzisiaj Polsat nie musimy się boczyć na Camerona, że oszukał nas, opisując historię kochanków, którzy nie istnieli.
Bo chociaż ubarwił historię, to pokazał ją tak dobrze, że będzie żywa jeszcze przez wiele lat. A o tym, jak wiele pracy w to włożył, świadczy fakt, że na pokładzie Titanica, chociaż już pod wodą, był aż 33 razy.
Zobacz też: