O Oscarze, którego nie było i podróży mimo wysiadki. Na czym polega fenomen Krzysztofa Kieślowskiego?

Kamil Olek

Kamil Olek

Krzysztof Kieślowski bezapelacyjnie należy do grona najwybitniejszych polskich reżyserów, zaś jego twórczość – stawiana na równi z tą Bergmana, Lyncha czy Bressona – niejednokrotnie zyskiwała i międzynarodowe uznanie. Kręconych przezeń filmów nie sposób nazwać jednak "łatwymi”. Mimo swojej uniwersalności są bowiem autorskim mariażem realizmu z metafizyką – kinem pozbawionym wartkiej akcji czy klasycznego suspensu, za to przepełnionym filozoficzną refleksją, subtelnym psychologizmem i niezwykłą wrażliwością na ludzkie doświadczenie. Czy to dlatego nie traci ono na aktualności, choć świat już dawno przestał oglądać się za (i na) siebie? O znaczeniu dorobku Kieślowskiego oraz powodach, dla których warto do niego wracać, w "halo tu polsat” opowiedzieli Artur Zaborski, krytyk filmowy, oraz Diana Dąbrowska – filmoznawczyni.

Krzysztof Ibisz, Paulina Sykut-Jeżyna, Diana Dąbrowska i Artur Zaborski
Krzysztof Ibisz, Paulina Sykut-Jeżyna, Diana Dąbrowska i Artur ZaborskiPaweł WrzecionAKPA

Wielkie kariery od Kieślowskiego. "Coś, do czego wracają"

Krzysztofa Kieślowskiego i jego twórczość wspominamy nieprzypadkowo. Już 14 lutego minie bowiem 30 lat od ogłoszenia nominacji do Nagród Akademii Filmowych za rok 1994, z których to trzech – za reżyserię, scenariusz oraz zdjęcia – doczekała się ostatnia część trylogii "Trzy kolory". Mimo że "Czerwony" nie otrzymał ostatecznie żadnej ze statuetek, przegrywając kolejno z "Forrestem Gumpem", "Pulp Fiction" i "Wichrami namiętności", pokazał, że europejskie kino autorskie wciąż może konkurować z hollywoodzkimi gigantami, a subtelna, filozoficzna narracja nie musi ustępować miejsca opowieściom o wielkich emocjach.

Dziś niewielu pamięta jednak, że zarówno zwieńczenie filmowego tryptyku, jak i wcześniejsze jego odsłony były także “trampoliną" dla legendarnych wręcz nazwisk francuskiego kina – Juliette Binoche, Julie Delpy czy Irène Jacob.

"Po udziale w trylogii ich kariery powędrowały w zupełnie nowe rejony. Okazało się, że to aktorki, które potrafią zagrać wszystko – także pod kątem psychologicznym i metafizycznym. Zdecydowanie wpłynęło to na trajektorię ich dalszych losów w show-biznesie", mówił Artur Zaborski.

Diana Dąbrowska przypomniała z kolei o wielkim powrocie, którego "ojcem" stał się reżyser. W "Trzech kolorach. Czerwonym" połową wielkiego ekranu zawładnął bowiem Jean-Louis Trintignant. 

"To powrót aktora, który ikoną był zawsze, ale w latach 60. miał swój najważniejszy moment. Jean-Louis Trintignant i Irène Jacob stworzyli razem kreacje sędziego i Valentine", dodała.

Artur podkreślił jednocześnie, że dla Binoche, Delpy czy Jacob udział w filmach Kieślowskiego nie był jedynie artystycznym epizodem. Ba, doświadczenia z trylogii żyją w nich do dziś, kształtując spojrzenie na współczesne kino.

"Za każdym razem, gdy rozmawiam z którąś z nich i mówię, że jestem z Polski, powraca nazwisko Kieślowskiego. To nie jest zamknięty etap w ich karierze, jakaś część przeszłości, tylko to coś, co cały czas z nimi rezonuje, z czego cały czas czerpią i do czego cały czas wracają. To pokazuje, jak niezwykłym twórcą był Krzysztof Kieślowski, skoro na tak długo potrafił wpłynąć i zachować się w pamięci gwiazd, które przecież grają ciągle", dopowiedział.

Twórca wszechstronny. Z człowiekiem w roli głównej

Zabraknąć nie mogło i wspomnienia o... człowieku. To jego właśnie - zwykłego, choć uwikłanego w moralne rozterki i zagubionego w świecie przypadków – Kieślowski uczynił bowiem fundamentem swojej twórczości.

"Kieślowski wyrasta z tradycji dokumentu, więc człowiek interesował go zawsze najbardziej. Jako dokumentalista biegał z kamerą za ludźmi i interesował się codziennym życiem, a potem przepięknie przeniósł do swoich fabuł", tłumaczył Zaborski.

Bohaterowie i bohaterki reżysera cechuje tym samym autentyczność – są nieidealni, są pełni sprzeczności, mierzą się z losem, który zdaje się wymykać spod kontroli. Nie znajdziemy tu heroizmu czy spektakularnych czynów, będą za to codzienne, przyziemne wybory, już w swojej istocie niosące ogromny ciężar. Kieślowski nie podsuwał widzom i widzkom łatwych odpowiedzi. Nie oceniał, a zamiast tego stawiał pytania, pozostawiając przestrzeń na refleksję. Tworzył kino, które do dziś udowadnia, że największe napięcie nie wynika z akcji, a z wnętrza postaci.

Gość i gościni "halo tu polsat" podkreślali ponadto uniwersalność dorobku reżysera.

"Nie ma znaczenia, gdzie dzieje się akcja filmów, one są czytelne wszędzie. To twórczość, która burzy wszelkie granice kulturowe i geograficzne", zaznaczył Artur.

Diana dopowiedziała z kolei, że w rzeczywistości mamy do czynienia z "kilkoma Kieślowskimi" – dokumentalistą, twórcą kina moralnego niepokoju, aż wreszcie reżyserem odnajdującym się we francuskiej rzeczywistości. Jej zdaniem to właśnie do tego aspektu powracamy najczęściej, wszystko to zaś ze względu na metafizyczne połączenie.

"Mogą być to dwie dziewczyny, jedna we Francji i druga w Polsce, w świecie lat 90., który dopiero scala się w nowej sytuacji społeczno-politycznej. I okazuje się, że ta podszewka rzeczywistości nas łączy, ale jest coś jeszcze. Wiara w to, że coś jeszcze w tej rzeczywistości jest, wydaje mi się najbardziej pociągająca" dopowiedziała Dąbrowska, nawiązując do "Podwójnego życia Weroniki".

Koniec kariery i koniec Kieślowskiego. "Zapracował się niejako na śmierć"

"W tym wagonie, który jest strasznie zatłoczony, niewygodny i nie ma w nim miejsca, w tym z napisem »Film«, [...] melduję pani i państwu, że zwalnia się [tam] miejsce. Ja po prostu wysiadam", powiedział Kieślowski podczas jednego z programów telewizyjnych, już po oscarowej gali.

Wynik porażki w Los Angeles? A może w Cannes, gdzie przegrał z Tarantino? Według Diany Dąbrowskiej – nic z tych rzeczy.

"To kwestia ogromnego przemęczenia. To był człowiek, który był tak odpowiedzialny za swoją pracę, że w pewnym momencie zapracował się niejako na śmierci. Kiedy mówił, że wysiada, chodziło też o wrażenie, że kino nie jest w stanie, mimo tego zaparcia się dokumentalisty, być blisko człowieka, którego on ściga. [...] To, że miała być to chwila odpoczynku i »przegrupowania«, nie znaczy, że kolejna trylogia miała nie powstawać", wyjaśniała.

Artur Zaborski przywołał zaś inny rodzaj przemęczenia Krzysztofa Kieślowskiego. To dotyczyło zaś skomercjalizowania filmu oraz sztuki w ogóle.

"Kompletnie nie odnajdował w tej oscarowej otoczce. Dla niego był to blichtr i splendor. Jest takie słynne zdjęcie Kieślowskiego z festiwalu w Wenecji, kiedy to on jest »reżyserowany« przez fotografów. Stroi, miny, przyjmuje pozy i wygląda strasznie. On chciał robić filmy i sztukę, a nie robić z siebie gwiazdę i celebrytę", zakończył.

Krzysztof Kieślowski zmarł 13 marca 1996 roku. Miał zaledwie 54 lata. 

I choć twórca odszedł, twórczość żyje – nie tylko w retrospektywach i filmoznawczych analizach, lecz także w emocjach widzów oraz widzek, którzy i które wciąż odnajdują w nim siebie. Obrazy te nie wymagają bowiem ani aktualizacji, ani dopowiedzeń, bo opierają się na tym, co niezmienne – ludzkiej naturze, kształtujących los przypadkach i wyborach, które niosą za sobą określone konsekwencje. W świecie, w którym coraz trudniej o prawdziwe skupienie, Kieślowski każe się zatrzymać, spojrzeć uważniej i poszukać sensu tam, gdzie inni widzą tylko zbieg okoliczności. I być może to na tym polega cały jego fenomen.

Całą rozmowę z Arturem Zaborskim i Dianą Dąbrowską znajdziecie poniżej.

30 lat od oscarowej nominacji. Dlaczego wciąż wracamy do filmów Kieślowskiego?halo tu polsat