Isaury i Polski wspólna historia o wolności. Co stoi za fenomenem peerelowskiego hitu?

Kamil Olek
"Gdy leci w telewizji, na ulicach Piaskowej Góry nie ma kobiet, pustoszeje promenada wzdłuż Babela i nawet lodów z budki nikt nie kupuje" – tak o brazylijskim serialu, którego fenomen po dziś dzień zaprząta głowy socjologicznych umysłów, pisała w jednej ze swoich powieści Joanna Bator. I choć akcja tejże osadzona została w realiach Dolnego Śląska, podobne doświadczenia stały się niejako uniwersalne dla lwiej części obywatelek i obywateli Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Bo gdy arterie dogasały, a herbata w nieśmiertelnych szklankach z koszyczkami stygła na kredensach, ekrany przykrytych koronką Rubinów i Jowiszów wypełniała namacalna wręcz walka o wolność. A gdy nadszedł jej kres, bolała nad nim nawet Szymborska. 19 lutego 1985 roku w Polsce wyemitowano pierwszy odcinek opowieści o Isaurze.

Od zapchajdziury do uciśnionej królowej ekranu. O Izaurze, która Leôncia nie chciała
Gdy na początku 1985 roku tygodnik o wdzięcznym tytule "Antena", stanowiący ówcześnie jedno z niewielu źródeł wiedzy o radiu i telewizji, bez entuzjazmu informował o nadchodzącej emisji 15-odcinkowej telenoweli, nikt nie spodziewał się historii, która z dzisiejszej perspektywy może wydawać się zjawiskiem nieomal paranormalnym. I to na wielu płaszczyznach.
Początek polskich dziejów "Isaury" to bowiem splot wydarzeń o charakterze... cóż, międzynarodowym. Latynoski serial trafił bowiem do Polski za pośrednictwem francuskiego Cannes. Właśnie tam, w trakcie organizowanych rokrocznie telewizyjnych targów, jedna z niezobowiązujących początkowo dyskusji dała początek serii niekoniecznie oczekiwanych wypadków. Reprezentującemu peerelowski Radiokomitet Lwu Rywinowi (tak, tak, temu samemu) zaproponowano bowiem zakup jednej z brazylijskich produkcji. Jako że podobne decyzje zapadały jednak dużo wyżej, do kraju wrócił on z darmową "próbką" w postaci pierwszego odcinka, a także względnie atrakcyjną ofertą na całą resztę. Niedługo później Telewizja Polska rozpoczęła zaś poszukiwania produkcji, którą mogłaby "raczyć" widzów i widzki we wtorkowe wieczory – tak też, z braku wygodniejszej alternatywy, szansę dostała nieznana szerzej brazylijska opowieść. Ot, egzotyczna ciekawostka, kilkanaście epizodów o dziwnej dziewczynie z dalekiej Brazylii, żyjącej na dodatek dawno temu, która – o ile w ogóle zainteresuje publikę – to zaledwie na chwilę. Ups. Niespodzianka.
Losy Isaury – tak pięknej i dobrej, że aż nierealnej – już po kilku tygodniach stały się sprawą wagi państwowej. Jej walka o wolność, podczas której stawiała czoła uosabiającemu całe zło świata Leônciowi, pochłonęła wszystkich i wszystko. Kolejne odcinki osiągały niepobite do dziś rekordy oglądalności, wyprzedzając wszystkie dotychczasowe produkcje. Od szóstego tygodnia "Isaura" emitowana była dwukrotnie – rano i wieczorem, to zaś w wyniku lawiny dostarczanych na Woronicza błagalnych listów w sprawie uwzględnienia "drugiej zmiany". Listów pisano zresztą znacznie więcej – były więc i groźby w stosunku do okrutnego Leôncia, i wyznania miłości kierowane do Isaury, a nawet prośby o "interwencję dyplomatyczną" czy oferty "wykupu" bohaterki z brazylijskiej plantacji bawełny. Taki właśnie mieliśmy klimat.
Gdy 28 maja – po piętnastu godzinnych odcinkach – opowieść dobiegła końca, peerelowską rzeczywistość wypełniła nienaturalna wręcz cisza. Długa, przejmująca i gęsta od poczucia niepowetowanej straty. Powrót do szarej rzeczywistości, która na kilka tygodni zamieniła się w niezwykle symboliczny czas oczekiwania na wolność, okazał się wybitnie skomplikowany. Jak żyć bowiem w świecie, w którym nikt nie walczy już o Isaurę, a Leôncio nie budzi nienawiści?
"Nasze życie się skończyło, bo skończyła się »Isaura«" – miała powiedzieć (tym razem mniej ironicznie niż zazwyczaj) Wisława Szymborska.
W odczuciach tych nie bynajmniej była sama. Telewizja została tym samym zasypana kolejną falą listów – tysiącami próśb o powtórki, błaganiami o kontynuację, błyskotliwymi radami pod tytułem "Co zrobić, by Brazylia nakręciła kolejne odcinki?" i żądaniami naprawienia ewidentnego błędu, bo przecież finał nie mógł być finałem. A jednak.
Gdzie jednak istota fenomenu? Dlaczego to właśnie Isaura poruszyła serca do cna?
Brazylijska baśń o wolności a polska opowieść o zniewoleniu
Odpowiedź winna być wielowarstwowa, lecz na potrzeby tej opowieści przywołania wymagają jedynie dwie. Pierwszą jest ucieczka, druga zaś – lustro.
Z jednej strony "Isaura" była bowiem oknem na inny świat – nieco poszarzałym i wykonanym z nazbyt grubego szkła, ale jednak pozwalającym dojrzeć rzeczywistość tuż za nim. Rzeczywistość, w której słońce nie było tak zimne i przezroczyste jak to nad Wisłą, gdzie ludzie nie spędzali życia w kolejkach, bo "rzucili mięso", gdzie twarze nie były tak zmęczone, monotonne i szare. Polska lat 80. była bowiem wypełniona tym samym codziennym mozołem. I choć sytuacja w kraju z wolna zmierzała w kierunku, który ostatecznie przyniósł jej wyczekiwaną transformację, nie zawsze znajdowało to odbicie w codziennym życiu. Co innego tam, na brazylijskiej plantacji. Tam działy się rzeczy wielkie (mimo że całkowicie oderwane od prawdy historycznej). Była miłość, którą dało się okazać, była nienawiść, której nie wypowiadano półsłówkami. Była zdrada, ale była i sprawiedliwość. Były też łzy, które w końcu miały sens, bo każda z nich mogła prowadzić do wyrwania się spod tego czy innego jarzma. I choć Isaura cierpiała, jej cierpienie nie było absurdalne.
Z drugiej strony jednak, za tą egzotyczną fasadą kryło się coś nieznośnie wręcz znajomego. Bo czy Brazylijka z końca XIX wieku, choć ubrana w zupełnie inną rzeczywistość, nie była w istocie jedną z tych, które i którzy z takim zapałem śledzili jej poczynania? Robotnicą czy nauczycielką, a może matką na wiecznym etacie – kobietą, która od dzieciństwa uczono, wydumanej skromności i przygotowywano do znoszenie przeciwności z absurdalną godnością? Isaura była tą dobrą, grzeczną i skromną – a mimo to całe jej życie było walką o wolność. Dokładnie jak w czasach słusznie minionych, gdy nie tylko kajdany dawały poczucie zniewolenia.
Leôncio stał się zaś kimś więcej niż li i jedynie czarnym charakterem. Był uosobieniem systemu. Wszechwładnym panem, którego absolutna niemal władza sprawia, że robi, co chce, odpowiadając jedynie przed sobą samym. Awersja doń nie była tym samym niczym trudnym – każdy miał swojego Leôncio. W kierowniku czy kierowniczce, w partyjnym aparacie, w urzędniczej masie, której władza wynikała wyłącznie z czyjegoś "chcenia".
Może i dlatego po emisji ostatniego odcinka Polska poczuła, jakby straciła nie tylko serial, ale i historię, w której nareszcie dostrzegała majaczące w oddali wyzwolenie. Isaura dała bowiem to, czego nie dawała rzeczywistość – dlatego długo jeszcze nie pozwolono jej odejść, traktując niczym nadzieję na powrót sprawiedliwości i synonim walki, która, choć okupiona łzami, musi zakończyć się zwycięstwem.