Nie samym obwarzankiem Kraków stoi. O kulinarnych tradycjach spod Wawelu słów kilka

Kamil Olek

Kamil Olek

Lista powodów, dla których Kraków to unikatowe miejsce na mapie nie tylko Polski, ale i Europy, mogłaby się nie kończyć. Stworzenie krótkiego przewodnika po jego smakach wymaga jednak skupienia się na jednym z najistotniejszych aspektów krakowskiego bytowania, a mianowicie – na wyjątkowej mieszance najróżniejszych kultur, z których to każda, bez wyjątku, zasłużyła się dla kulinarnych tradycji stolicy Małopolski. A dostrzec tam można akcenty kuchni austriackiej, czeskiej, ruskiej, węgierskiej, żydowskiej, a nawet włoskiej i francuskiej.

Tradycyjny krakowski obwarzanek
Tradycyjny krakowski obwarzanek123RF/PICSEL

O obwarzankach, bajglach i chlebie z Prądnika. Bo w Krakowie nawet pieczywo ma historię

I to historię nie byle jaką. Zacznijmy jednak od tego, co nawet warszawskim krawaciarzom bezsprzecznie kojarzy się z Krakowem (i tym razem wcale nie chodzi o wawelskiego smoka) – od obwarzanka. A właściwie obwarzanków, bo zważając na powszechność tego przysmaku, liczba mnoga jest dużo bardziej uzasadniona. Pojawiły się już w końcu XIV wieku, zajadać zaś miała się nimi nawet królowa Jadwiga. I choć pierwotnie wypiekano je jedynie w okresie Wielkiego Postu, a prawo do ich sprzedaży miały tylko niektóre piekarnie, z czasem obwarzanki, posypywane tradycyjnie solą, makiem lub sezamem, stawały się coraz bardziej powszechne. I tak jest do dziś, mimo że jatki i kramy przy Rynku czy też wiklinowe ducki, z których sprzedawano pieczywo, zostały zastąpione przez charakterystyczne budki.

W tym miejscu niektórzy zapewne chcieliby powiedzieć, że krakowskie obwarzanki to rodzimy odpowiednik bajgli, w których zakochali się chociażby nowojorczycy. I zapewne byłaby to prawda, gdyby nie to, że i bajgle... powstały w Krakowie. Choć, by być precyzyjnym, trzeba wspomnieć, że ich mała ojczyzna, czyli Kazimierz, był ówcześnie osobnym miastem. Świat zawdzięcza je zaś, czego nietrudno się już domyślić, Żydom – to oni zaczęli bowiem ich wypiek i to wraz z nimi przebyły one długą drogę do Stanów. Nie zmienia to jednak faktu, że i w dzisiejszym Krakowie wciąż można ich spróbować.

Obwarzanki i bajgle mamy już za sobą, czas więc na jeszcze starszy specjał. Konkretniej – chleb prądnicki, pierwotnie wypiekany w podkrakowskich wsiach, od których to wziął swoją nazwę. Ten sporych rozmiarów (bo mogący ważyć aż do 4 kilogramów) bochen, obsypany żytnimi otrębami, z charakterystycznym aromatem zakwasu, znany był od XIV wieku, przez setki lat zaś rozsmakowywano się nim niezależnie od pozycji społecznej. Ot, choćby w czasach panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego z inicjatywy samego króla sprowadzano go do Warszawy, by kosztować mogli go goście słynnych obiadów czwartkowych. W PRL-u produkcji zaniechano, szczęśliwie jednak w ostatnich latach tradycja wróciła.

O krakowskich wypiekach można gwarzyć jeszcze długo, bo przecież na wspomnienie zasługują i kukiełki lisieckie (wrzecionowate, pszenne bułki), i kajzerki (zawsze z czterema nacięciami, podobno wzorem samego Najjaśniejszego Pana, który to zajadać miał się nimi podczas śniadań), i weki (żadne bułki paryskie czy inne angielki). Nie samym chlebem jednak stolica Małopolski stoi.

Maczanka, kaczka, głąbik, sernik i wiele innych. Wszystko po krakowsku

Obwarzanki to niejedyny krakowski "street food" – do tego grona trzeba bowiem zaliczyć także legendarną maczankę. Tylko ostatnia kaciała może nie ulec jej urokowi podczas wizyty w Krakowie, bo któż nie zainteresowałby się... prababką hamburgera? I tak ją bowiem czasami nazywają, jednak do sedna – karczek (lub schab), aromatyczny sos na bazie wywaru, cebuli oraz wielu przypraw i wodna bułka (albo i cesarska kajzerka) to podstawowe składniki maczanki. Najczęściej podawana jest z kiszonym ogórkiem, ale ostatnio, gdy zaczęła wracać do łask, dostać można ją w najróżniejszych wersjach. I choć "street food" to pasujące określenie, "fast food" już – w żadnym wypadku, mięso bowiem marynowane jest aż przez dwie doby. Jak bywa w przypadku Krakowa i maczanka ma swoją historię – znana była już kilka wieków temu, początkowo zajadali się nią zaś głównie rzemieślnicy i dorożkarze.

Skoro o mięsie jednak mowa, nie może zabraknąć wspomnienia o kaczce po krakowsku – jednym z symboli galicyjskiej kuchni. Długo marynowana, pieczona w miodowej glazurze, podawana z dodatkiem kaszy (i to nie byle jakiej, bo krakowskiej – gryczanej i niepalonej, w której to podobno zakochana była sama Anna Jagiellonka) oraz leśnych grzybów – to smak, o którym nie sposób zapomnieć.

Ktoś mógłby pomyśleć, że krakusy lubują się wyłącznie w daniach niekoniecznie wegetariańskich, jednak nie do końca jest to prawdą. Kraków może się bowiem pochwalić i daniami bezmięsnymi, a nawet – warzywem, które nieznane jest w innych regionach kraju. Chodzi o głąbik, czyli rodzaj sałaty (i to wcale nie zwykłej, a łodygowej), uprawianej w okolicach od XVIII wieku. Jadano ją z dodatkiem octu, oliwy i soli, obgotowywano i podawano z masłem, przede wszystkim jednak kiszono. I choć kilkadziesiąt lat temu głąbiki prawie całkowicie zniknęły, od pewnego czasu ponownie można je spotkać na krakowskich stołach. I dobrze, bo i od mięsa trzeba czasami odsapnąć.

By więc nieco dychnąć i zakończyć podróż przez krakowskie smaki z uśmiechem na misce, pochylmy się nad deserami. A jest z czego wybierać! Mamy więc niezwykle popularny serownik (znany w innych częściach Polski jako sernik). I choć jego historia wcale nie zaczyna się w Krakowie, bo recepturę nań przywieźć miał Jan III Sobieski po bitwie pod Wiedniem, to właśnie tutaj przepis zmodyfikowano, dodając między innymi charakterystyczną kratkę (według niektórych mającą symbolizować zabory).

Również z Austrii, choć nieco później, przybył inny przysmak, a mianowicie pischinger (nazwany tak od nazwiska wiedeńskiego cukiernika). Te chrupiące wafle, przekładane maślano-czekoladowym kremem, do dziś królują w krakowskich (i nie tylko) cukierniach. Podobnie zresztą jak osławione kremówki, które w Warszawie (z niewiadomych względów) zwane są napoleonkami. Choć i w Krakowie co nieco z Bonapartego pozostało, tu znajdziemy bowiem napoleona – spore, różowe ciastko, wypełnione malinową pianką. Przy okazji warto też pamiętać, że drożdżówka to słodka bułka, a nie kawałek ciasta, ptyś to ekler, faworki są chrustem, cwibak keksem, bajaderka ziemniaczkiem, a pomadki to przepyszne czekoladki z nadzieniem. 

Dużo? To nawet nie połowa. Resztę kulinarnej podróży po tradycyjnych smakach Krakowa warto jednak odbyć już we własnym zakresie. Koniecznie na nogach i bez spaźniania się. A, jeszcze jedno! Po spróbowaniu chociaż części powyższych specjałów nawet nie zorientujecie się, kiedy zaczniecie wychodzić na pole.

halo tu polsat
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas