Faceci w spódnicach, czyli o łamaniu zasad sprzed stu lat i modzie bez płci
Niektórym wydaje się zapewne, że facet w spódnicy to znak nadchodzącej apokalipsy (albo też efekt nadmiaru sojowego latte czy mody na weganizm – niepotrzebne skreślić); inni upatrują w owym "zjawisku" początków spisku przeciw "prawdziwej męskości" (choć zwolennicy tej tezy od lat noszą za ciasne chinosy i skarpetki z bohaterami uniwersum Marvela). Podobny obrazek nie jest jednak futurologiczną wizją, lecz swego rodzaju... powrotem do korzeni, który idealnie wpisuje się w jeden z najaktualniejszych trendów – w modę na odwagę. A jeśli coś powinno dziwić, to fakt, że przez ostatnie lata daliśmy sobie wmówić, że ubrania mają płeć.

Między historią a haute couture – o powrocie spódnicy w męskim wydaniu
Zacznijmy od rzeczy, którą wielu panów w polówkach zdaje się wypierać: spodnie nie zawsze były "oczywistym" wyborem w męskiej garderobie. Przez wieki miała ona bowiem znacznie więcej luzu – dosłownie i w przenośni. Egipskie tuniki, greckie chitony, rzymskie miniatury z rozcięciem – wszystko to świadczyło nie o ekstrawagancji, lecz o rozsądku i wygodzie. Ówcześni faceci nosili więc to, co przewiewne, funkcjonalne oraz łatwe do wykonania (i nie, żadna z tych rzeczy nie przypominała współczesnych slimowanych jeansów, w których nie da się usiąść). Ba, wiele z tych tradycji trwa do dziś – wystarczy spojrzeć na szkocki kilt, grecką fustanellę, indyjskie dhoti, japońską hakamę czy malezyjski sarong. O dziwo, nikt nie robi z tego sensacji – tradycja wszak zobowiązuje.
Dopiero w XIX wieku świat postanowił stanąć na głowie (i trwa na niej po dziś dzień). Rewolucja przemysłowa wymusiła uniformizację, wiktoriańska moralność domalowała podział, a nowo powstała klasa średnia zapragnęła odróżniać się od jednych i przypominać drugich. Tak narodziła się nowa moda męska: surowa, ciemna i do bólu powściągliwa. Pan miał wyglądać jak pan, a wszystko, co zdradzało gust, radość z życia lub – o zgrozo! – zamiłowanie do fachu określanego dziś modą, uznawano za niepokojące.
Skoro jednak historia lubi zataczać koło, nie powinno dziwić, że męska spódnica wraca – w ten czy inny sposób. Może jeszcze nie w salach sądowych i nie podczas obrad zarządów, ale na ulicach modowych metropolii, w mediach społecznościowych czy na czerwonych dywanach. Czasem to akt mody, czasem autoironiczny statement, a czasem po prostu odpowiedź na tropikalne temperatury. Tylko i aż tyle. Skoro kobieta od lat może nosić spodnie i nikomu nie przychodzi do głowy, by pytać ją o płeć, może i mężczyzna zasłużył w końcu na trochę przewiewu?
Moda w wykonaniu tych nieco bardziej znanych już dawno nie zadaje więc pytań o to, czy wypada. Przykłady? David Beckham, który założył sarong na mundialu w 1998 – i świat nie przestał się kręcić. Brad Pitt pozujący w cekinowej mini na okładce "Rolling Stone" (i z dumą wystąpujący w nieco bardziej "konserwatywnej" wersji – już po latach). Jared Leto wrzucający zdjęcie w czarnej minisukience i twierdzący, że "prawdziwi mężczyźni noszą spódnice". Billy Porter – olśniewający w jedwabnej kreacji na Oscarach – rzucający zdaniem, które powinno dać do myślenia: "Kobiety od dawna noszą spodnie, a gdy mężczyzna zakłada sukienkę – rozstępuje się morze". Na liście mamy także Marca Jacobsa, który po latach marynarek i jeansów, postanowił przywdziać codzienne sukienki i spódnice, nie czyniąc z tego happeningu; Vina Diesela w skórzanej spódnicy podczas gali MTV; Oscara Isaaca w plisowananej wersji na premierze "Moon Knight"; Malumę czy Bad Bunny'ego na MET Galach, a także wielu, wielu innych. Styl nie czeka już bowiem na pozwolenie – i nie ogląda się na dress code.


W temacie wielokrotnie wypowiadali się także projektanci i projektantki – i to nie tylko ci "na pokaz". Jean Paul Gaultier świadomie postawił na męską spódnicę jeszcze w latach 80. – w kolekcji zatytułowanej "Et Dieu créa l’Homme" – łamiąc przy tym nie tylko zasady mody, lecz i społeczne tabu. Rick Owens od lat wpisuje spódnice w swoje ponure, architektoniczne sylwetki, traktując je jak naturalny element męskiego ubioru. Harris Reed tworzy konstrukcje na granicy rzeźby i deklaracji, eksplorując niebinarność jako estetykę. Rei Kawakubo (założycielka Comme des Garçons) konsekwentnie rozbija pojęcie płci przez formę, a Demna (współzałożyciel Vetements i dyrektor kreatywny Balenciagi) wrzuca mężczyzn w spódnice z chłodną precyzją, bez cienia ironii. W podobnym duchu działa też Thom Browne, który od lat robi bowiem z męską garderobą to, co powinno było stać się z nią już dawno - łączy klasykę z przewrotnością i dowodzi, że spódnica nie musi być ani żartem, ani manifestem.

Czy spódnice (albo i sukienki) w męskim wydaniu można uznać za modową rewolucję? Niekoniecznie. Te, z definicji, są bowiem nagłe, gwałtowne i nie zawsze mądre. W powyższym przypadku mamy zaś do czynienia z powolnym, cichym i stylowym rozmontowywaniem fałszu, który każe nam wierzyć, że odzież ma płeć, kolor charakter, a długość materiału – orientację. Dzisiejszy facet w spódnicy nie robi więc niczego szczególnego. Nie walczy, nie błaznuje, nie szuka atencji. Decyduje jedynie, że wolno. Bo jest gorąco. Bo nie znosi kantów. Bo nie cierpi spoconych ud. Albo lubi, gdy tkanina tańczy mu wokół kolan. Niekiedy wystarczy byle kawałek materiału, by zdemaskować cały system.
Zobacz też: